Wspominają byli uczniowie i nauczyciele "dziesiątki" - wrzesień 2009

Wspomina p. Wanda Laskowska (uczennica, nauczycielka, dyrektor szkoły)

Lata mojej szkolnej edukacji rozpoczęły się 1 września 1942 r. w okresie niemieckiej okupacji naszej ojczyzny. Były to bardzo trudne lata dla wszystkich Polaków i dla uczniów pierwszej klasy. Szkoła nasza została zajęta przez okupanta. Musiałam pokonywać dłuższą i często niebezpieczną drogę do szkoły przy ul. Katedralnej i ul. Narutowicza.

Dopiero w latach 1945/46 z radością wraz z innymi uczniami wróciłam do swojej Szkoły Podstawowej nr 10 im. św. Stanisława Kostki. Kierownikiem szkoły był p. Marian Pytel.

Bardzo lubiłam moją szkołę i chętnie uczestniczyłam w przedstawieniach jasełkowych i szkolnych uroczystościach. Nigdy jednak nie myślałam, że wrócę tu po latach. A stało się to 1 września 1958 roku. Jako młoda nauczycielka spotkałam się z bardzo serdeczną i troskliwą opieką ze strony kierownictwa szkoły i starszych koleżanek. W koleżeńskiej atmosferze przemijały lata pracy. Uczniowie brali udział w olimpiadach, konkursach i kołach zainteresowań.

W latach 1970-75 w szkole naszej trwał generalny remont. W tym okresie razem ze swoimi „pierwszakami” jeździłam autobusem do Szkoły Podstawowej nr 19, która udostępniła nam naukę w swoich murach.

Pamiętam bardzo radosny powrót do szkoły, która po remoncie wypiękniała, zyskała nowoczesne klasopracownie, świetlicę i jeszcze jedną kondygnację budynku oraz bardzo ładną i nowoczesną salę gimnastyczną. Nauczyciele, uczniowie i rodzice z ogromnym zaangażowaniem pomagali w uporządkowaniu sal lekcyjnych, korytarzy i otoczenia szkoły. Dyrektorem szkoły był mgr Wacław Furmański.

Niezwykle sympatycznie przebiegała moja współpraca z Radą Młodzieżową, która była inicjatorką życia społecznego szkoły. Uczniowie przygotowywali ciekawe apele, akademie, zbiórki na cele społeczne. Cieszyłam się z sukcesów naszych uczniów, którzy uczestniczyli w różnych konkursach organizowanych przez władze oświatowe miasta i zdobywali czołowe lokaty.

Miłym przeżyciem dla mnie i społeczności szkolnej był udział uczniów starszych klas w konkursie harcerskim „O Złotą Lilijkę” i zdobycie pierwszego miejsca wśród częstochowskich szkół. Moim pragnieniem było też zredagowanie monografii szkoły w okresie jej 40-lecia i wpisanie do Księgi Honorowej, która uzyskała drugie miejsce przyznane przez jury konkursu.

Zawsze pamiętam moje najpiękniejsze lata pracy w „dziesiątce” i wszystkich dyrektorów, którzy rzetelnie wypełniali swoje obowiązki. Szczególnie sympatycznie wspominam swoją sześcioletnią współpracę z nieżyjącą już panią dyrektor Marią Księżyk. Byłam wtedy społecznym zastępcą dyrektora. W ostatnich latach zastępcą dyrektora a w roku przed zakończeniem pracy zawodowej pełniłam obowiązki dyrektora szkoły. Moim nadrzędnym celem było zawsze dobro ucznia i nauczyciela.

Moje młode szkolne lata i praca pedagogiczna w „dziesiątce” to okres czterdziestu lat. Nawiązałam znajomości oraz przyjaźnie, które przetrwały do dziś i tak już pozostanie...

Od osiemnastu lat jestem na emeryturze, ale nadal interesuje mnie życie mojej szkoły. Chętnie do niej wracam, by uczestniczyć w spotkaniach koleżeńskich. Są to dla mnie niezapomniane chwile. Jest tutaj zawsze przyjazna, miła i pełna życzliwości atmosfera.

 

Wspomina p. Halina Peryga (uczennica i nauczycielka)

Pierwszy raz ze Szkołą Podstawową nr 10 spotkałam się pierwszego września 1949 r. Wtedy rozpoczęłam naukę jako pierwszoklasistka. Budynek szkoły był piętrowy, stare, drewniane podłogi pokryte czarnym pyłochłonem. Sale lekcyjne ogrzewały piece kaflowe. Siedzieliśmy w tradycyjnych ławkach szkolnych z otworami na kałamarze, w których znajdował się atrament. Pracą w szkole kierował pan Marian Pytel. To było miejsce, gdzie zdobywałam wiedzę, uczestniczyłam w akademiach, uroczystościach i konkursach szkolnych.

Moją pierwszą nauczycielką była pani Maria Kostrzewska. Gdy byłam w klasie szóstej, matematyki uczyła mnie pani Stanisława Wołek. Dzięki niej polubiłam ten przedmiot i brałam udział w olimpiadach matematycznych. Zapamiętałam również z tego okresu dwie nauczycielki: panią Stefanię Rychlewicz i Krystynę Brzózkę. Uczyły mnie języka polskiego.

Wtedy nie wiedziałam, że jeszcze spotkam się z nimi w dalszych latach mojego życia. Tak właśnie się stało pierwszego września 1964 roku, kiedy z radością znów wróciłam do mojej szkoły i znajomych nauczycieli, aby uczyć matematyki i wychowywać uczniów. Szkołą kierował wtedy pan Stefan Wolak.

W latach 1970-75 w szkole był remont. Budynek szkolny uzyskał jeszcze jedną kondygnację i korytarz, który prowadził do nowej sali gimnastycznej. Warunki pracy szkolnej były coraz lepsze. Przygotowywałam uczniów do konkursów matematycznych.

Wiele lat opiekowałam się szkolnym kołem PCK. Moi wychowankowie współpracowali z Domem Starców przy ulicy Wesołej.

W miłej i koleżeńskiej atmosferze lata pracy mijały bardzo szybko. Przybywało absolwentów szkoły - moich uczniów i wychowanków.

Dyrektorzy pełnili swoje funkcje najlepiej jak potrafili. Tu właśnie w „dziesiątce” zakończyłam swoją pracę zawodową. Lata szkolne i praca dydaktyczno-wychowawcza trwały razem czterdzieści lat.

Moja szkoła ciągle się zmienia i pięknieje. Uczniowie mają coraz lepsze warunki nauki, pracy i zabawy. Choć jestem już na emeryturze, to chętnie do niej wracam. Interesuje mnie jej życie i cieszę się ze wszystkich jej sukcesów i osiągnięć.

 

Wspomina p. Jerzy Biczak (uczeń - absolwent 1939 roku)

W czasach, gdy chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 10 w Częstochowie (lata 1935-1939), jej kierownikiem był pan Edmund Stępień. Był wysokim, przystojnym, zawsze eleganckim mężczyzną. Wielu uczniów odwiedzało jego gabinet w wyniku niepoprawnego zachowania w szkole, a zdarzało to się bardzo często, gdyż społeczność uczniowska w tamtym czasie była dosyć „wojownicza”. Rozmowy były trudne, ale niegroźne. Kierownik Stępień miał bardzo dobre podejście wychowawcze do uczniów - mówił często: „rozumiesz”, „poprawisz się”, „będzie lepiej”.

Według wspomnień nauczycieli, sytuacja wychowawcza w szkole pod względem „spokojności młodzieży” (dzisiaj atmosfery wychowawczej) poprawiła się, gdy w drugiej połowie lat 30-tych Fabryka Motte z ulicy Krakowskiej, zbudowała dla swoich pracowników nowe bloki mieszkalne, położone na polach naprzeciw SP-10 i wprowadzili się do nich nowi lokatorzy. Byli to majstrowie, podmajstrzy z fabryki, którzy wprowadzając się z rodzinami częściowo zmienili na lepsze charakter środowiska, słynnego wówczas ze złej opinii Zawodzia. A ich dzieci miały wpływ na poprawę zachowania uczniów w szkole. Łatwiej było uczyć - mówili nauczyciele.

Ciekawym nauczycielem był pan Taranek (uczył śpiewu). Grał na skrzypcach a niesfornych uczniów, po czuprynach oraz uszach, lekko uderzał smykiem - mówił: „śpiewaj, albo siedź spokojnie”. Jeszcze dzisiaj nucę, śpiewam o ile siły i głos pozwolą wszystkie pieśni legionowe, jak:: „Hej, strzelcy wraz”, „Piosenka o Komendancie”, a „My, Pierwsza Brygada”, znały prawie wszystkie dzieci. Był to czas, po śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego - taka była tradycja i atmosfera.

Ciekawymi nauczycielami byli panowie Wieczorkowski - dosyć groźny, ale wymagający, i p. Józef Rychlewski - matematyk, mój wychowawca w kl. V-VI-VII. Dosyć krzykliwy, ale dobry dla „smyków z Zawodzia” i swoich uczniów. Obaj aresztowani przez gestapo na początku lat 40-tych i zamordowani w obozach koncentracyjnych.

Dwie panie nauczycielki szczególnie pamiętam i myślę, że ze względu na ich styl pracy nauczycielskiej mogły mieć znaczący wpływ na mój wybór zawodu nauczyciela.

Pani Golcz - uczyła języka polskiego, kazała dużo czytać - sprawdzała, co i czy czytaliśmy ze szkolnej biblioteki. Ciekawie wprowadzała trudne tematy z języka polskiego. Niedawno natrafiłem na cmentarzu św. Rocha na jej rodzinny grobowiec i wmurowaną na nim tablicę - imię i nazwisko, nauczycielka, członek AK, tajne nauczanie. Złożyłem na jej grobie kwiaty - chciałem w imieniu niesfornej klasy z dawnych lat uczcić Ją i przeprosić.

Druga to nauczycielka historii (nazwisko zatarło się w mojej pamięci). Zaczynała od ciekawostek historycznych i kończyła właściwym tematem - żądała czytania książek historycznych i przekazywała uczniom, jakie książki powinni lub muszą przeczytać. Różnie było z tym czytaniem... Ciekawymi opowiadaniami z tych książek oswajała nas z historią i pobudzała do myślenia - to jest ciekawe, mogę przeczytać, mogę się nauczyć. Podziwiam ją do dziś.

Ciekawą postacią była nauczycielka p. Slęzak. Uczyła klasy młodsze i prowadziła gromadę zuchów, rozśpiewaną, rozbawioną i widoczną w szkole. W wielu przypadkach gromada zuchowa pod jej kierunkiem urozmaicała część artystyczną różnych akademii i uroczystości.

Pamiętam też dobrze nauczycielkę p. Marię Kostrzewską, która wówczas (1938-1939) obok nauczania interesowała się harcerstwem. Była instruktorką w stopniu podharcmistrzyni i pomagała p. Sokołowskiemu, który w szkole prowadził drużynę harcerską. Doradzała mu, co robić, aby młodzież harcerska jak najpełniej przeżywała swoją przynależność do harcerstwa. Często przychodziła do nas na lekcje, na zastępstwa. Opowiadała ciekawostki harcerskie, ale i realizowała tematy lekcyjne. Była bardzo miła i swoją osobowością i postawą nauczycielską potrafiła zainteresować młodzież klasy VI i VII, do której wówczas uczęszczałem. W latach 1936-37 uczyła w klasach IV, V.

Szkoła nasaz była umiejscowiona w dzielnicy Zawodzie. Była to dzielnica typowo robotnicza raczej biedna i takie dzieci miała w swojej klasie Maria Kostrzewska. W Jej klasach było wiele dzieci z rodzin biednych. Potrafiła w ramach swoich skromnych możliwości pomagać im.

Dopiero po wojnie (w 1945 - 1946) roku dowiedziałem się od kolegów nauczycieli o Marii Kostrzewskiej i jej bardzo dużym zainteresowaniu i stosowaniu nowoczesnych jak na ówczesne czasy metod nauczania. Wyróżniała się w zespole SP-10 zastosowaniem nowości dydaktycznych i pedagogicznych w szkole, dużo czytała nowości pedagogicznych a szczególnie przenosiła na teren szkolny - pedagogiczny, modne przed wojną nowości o sposobach nauczania i wychowania w systemie harcerskim wg Aleksandra Kamińskiego, działacza harcerskiego i nauczyciela.

Wszyscy stwierdzali, że była dobrym człowiekiem, sumiennym i dającą dobry przykład w wypełnieniu obowiązków. Była nauczycielką z wyboru i zainteresowania. Imponowała innym nauczycielom swoją spokojną, koleżeńską i wyrozumiałą postawą, bardzo oddana sprawie nauczania i wychowania.

Pobyt i cierpienia z czasów okupacji (pobyt w obozie koncentracyjnym) nie zmieniły Jej charakteru, ale miały bardzo duży wpływ na zdrowie, z którym miała coraz większe kłopoty.

Szkoła Podstawowa Nr 10, jak ją widzę po 60-70 latach, była normalną, przeciętną szkołą dającą podstawy wiedzy, nadającą pierwszy właściwy kierunek młodzieży, mimo, że wrzesień 1939 roku i całe następne lata 1940-1945, tym dzieciom, tej młodzieży dały mocno „w kość” (mówiąc po zawodziańsku).

Właśnie na początku lat 40-tych, przechodząc ul. Olsztyńską mijałem swoją szkołę i widziałem ją zamienioną na więzienie dla kobiet przez hitlerowskiego okupanta. Mijałem groźnie stojącego żandarma niemieckiego w wejściu na bramie przy ulicy i domyślałem się, „co się tam w środku „mojej szkoły” dzieje - jaka tam jest tragedia”.

Gdy dzisiaj, we wrześniu 2009 roku sięgam pamięcią do tamtych lat, uczniowskich, prawie dziecięcych lat, znowu przeżywam te lata. A przeżywam je intensywnie, bo zostałem i jestem nauczycielem, i przez długie moje lata nauki, pracy nauczycielskiej w szkole podstawowej, liceum pedagogicznym, różnych typach szkół, często wracałem myślami do tamtej, jakże dalekiej, bo sprzed kilkudziesięciu lat szkoły, ale mojej Szkoły Podstawowej Nr 10 w Częstochowie.

 

Opracowanie: Tomasz Nogaj